21.30 - wychodzimy z lotniska i schodzimy do metra. Ktoś się
awanturuje, ktoś inny tłucze w niedziałający automat z napojami. Wagoniki, które
przyjechały, wyglądają jakby właśnie opuściły Bronx. Grunt, że jeżdżą, więc
wchodzimy do środka. Nasz przystanek – Plac Rossio. Spędzamy na nim
niecałe pięć minut, a już kilka kolejnych osób próbuje sprzedać nam hasz i
marihuanę, a jakbyśmy chcieli to i coś mocniejszego. Otwarcie pokazują nam przy
tym towar - żebyśmy nie pomyśleli, że chcą nas tylko naciągnąć. Pomiędzy
radośnie kwitnącą dealerką spokojnie spacerują policjanci. Chwila zastanowienia
– nie, Portugalia jeszcze nie zalegalizowała narkotyków. Ani miękkich, ani tym
bardziej twardych. Ale czujnym stróżom prawa wyraźnie to nie przeszkadza.
Czujemy się trochę jak w filmie – tyle, że bardziej jak w "Ucieczce z
Nowego Jorku" niż "Lisbon Story".
Docieramy w końcu do hotelu.
Przynajmniej tu jest normalnie, bo na ulicach póki co "grubo".
Kładziemy się spać z nadzieją, że rano zły sen pryśnie i objawi się cudowna,
romantyczna Lizbona.
A rano? Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jakby
promienie słoneczne rozpędziły mroczną stronę miasta (choć niektórzy dealerzy
wydają się na nie odporni). Ruszamy więc spokojnie odkrywać miasto znane do tej
pory z kolorowych albumów, przewodników i audycji Marcina Kydryńskiego w radiowej
Trójce. Miasto uważane przez wielu za Mekkę wszelkiej maści backpackersów i
innych hippie-turystów (czyli w sumie dla nas też jak znalazł).
Belém
Nasze pierwsze kroki kierujemy do tej starej dzielnicy
portowej. Po drodze mijamy Praca do Comércio - serce dzielnicy Baixa.
Tu wieczorami przychodzą zarówno turyści, jak i rodowici Lizbończycy, by podziwiać
przepiękne zachody słońca. Tutaj też trafiamy na gigantyczną strefę kibica. No
tak! Przecież we Francji właśnie rozgrywają się piłkarskie Euro 2016. Naprzód
nasi! (jak się później okaże, dla reprezentacji Polski będą to najlepsze
mistrzostwa w nowożytnej historii). Ale nie o Baixie póki co będę pisał. Dłuższy
spacer wzdłuż wybrzeża Tagu i docieramy wreszcie do naszego dzisiejszego celu.
Na pierwszy ogień idzie Pomnik Odkrywców. Gigantyczny
monument w postaci żaglowca, na dziobie którego stoją najwięksi portugalscy
odkrywcy i żeglarze. Przewodzi im nie kto inny, jak sam Henryk Żeglarz - król,
który wbrew przydomkowi nigdy nie wypłynął w morze (co nie zmienia faktu, że
jego wkład – głównie finansowy – w rozwój żeglugi, odkrycia geograficzne i
budowanie kolonialnej potęgi Portugalii był nie do przecenienia). Kupujemy bilet
i wjeżdżamy windą na wieńczący pomnik taras widokowy. Za cenę biletu
otrzymujemy przepiękną panoramę Lizbony, widok na współczesny port jachtowy,
niesamowitą mozaikę u podnóża pomnika nawiązującą – a jakże – do odkryć
geograficznych oraz... Klasztor Hieronimitów. Do niego udamy się za
chwilę, jak tylko opuścimy taras (co bardziej wnikliwi czytelnicy bloga wiedzą
już, że nie przepadam za pływaniem statkami. A wiecie za czym nie przepada A.?
I dlaczego właśnie musimy zjechać tym na dół? :D ).
Cud! Podziwiając klasztor z tarasu widokowego (a wierzcie
nam – jest co podziwiać) dostrzegamy kolejkę do kas wejściowych niczym w PRL do
mięsnego. Jednak gdy my do nich podchodzimy jest niemal pusto. Zaiste cud godny
tego niesamowitego przybytku! Ewentualnie pora obiadowa. Tak czy siak, nie
drążąc przesadnie tematu i nie popadając w zbytnią metafizykę, wchodzimy do
środka. Wewnątrz zaś, zaczyna się prawdziwy zawrót głowy.
Muzeum Morskie swoją drogą także polecamy. W końcu
Portugalczycy to naród żeglarzy. Zobaczyć w nim można zarówno oryginalne
łodzie, samoloty czy przeróżny osprzęt pokładowy, jak i doskonałe modele – czy
to żaglowców, czy też późniejszych statków i okrętów należących do
portugalskiej floty (która zwykle mała nie była).
Po wyjściu z wieży zaczynamy powoli rozglądać się za czymś
do jedzenia. W ten sposób dokonujemy jeszcze jednego odkrycia. Pastel de
Belém, w każdym innym miejscu Portugalii zwane Pastel de Nata. Jest to rodzaj
kruchej babeczki, wypełnionej słodkim budyniem. A. była zachwycona, a i ja,
mimo że wielkim fanem słodyczy nie jestem, zjadłem z nieskrywaną przyjemnością.
Jeśli więc dotrzecie do Belém - miejsca ich narodzin - spróbujcie koniecznie!
Praça do Comércio
Wracając zahaczamy znów o Praça do Comércio. Duży,
przylegający do nabrzeża Tagu plac, jest jednym z najbardziej reprezentatywnych
miejsc w Lizbonie.Otoczony XVIII wieczną zabudową z olbrzymim pomnikiem
króla Józefa I (zwanego Reformatorem) na środku, uwielbiany jest nie tylko
przez turystów, ale i mieszkańców Lizbony. Przychodzą tu odpocząć nad brzegiem
rzeki, zjeść coś w licznych restauracjach, czy też zwyczajnie napić się piwa w
towarzystwie znajomych. Wieczorem z kolei można tu podziwiać jeden z
piękniejszych zachodów słońca.
Tym razem na placu przybyła jeszcze jedna
atrakcja. Mamy Euro 2016 – nie daje o tym zapomnieć olbrzymia strefa kibica
która wyrosła w jednym z narożników placu. Tłumy ludzi przychodzą tu wieczorami
cieszyć się grą reprezentacji Portugalii (cieszyć się to dużo powiedziane, bo
póki co trwa faza grupowa gdzie poziom prezentowany przez drużynę, z jej
największą gwiazdą Cristiano Ronaldo na czele, raczej ich dobija. I nic to, że
trzy tygodnie później będą cieszyć się ze zwycięstwa w wielkim finale :) ).
Teraz ciekawostka - pracowałem przy Euro 2012 w Polsce. To
co pamiętam (poza oczywiście wyjątkowym wydarzeniem sportowym) na stadionie i w
strefach kibica to: kordony ochrony, policji (łącznie z oddziałami AT) i służb
medycznych oraz wszechobecne bramki, płoty i ogrodzenia. A wiecie jak wyglądało
zabezpieczenie największej strefy kibica w Portugalii? Jedna stara karetka i
trzech nie mniej wiekowych panów w mundurkach z napisem "ochrona". I
nikt się nie bił, nie kłócił, nie awanturował, pomimo że alkohol lał się
strumieniami (i to dosłownie, co było widać na wyścielających strefę zielonych
dywanikach :) ). Nie doszło też do zamachu terrorystycznego.
Ale wróćmy do placu, choć głównie po to, by go opuścić.
Wychodzimy z niego przez Arco Rua da Augusta - jego najbardziej
spektakularną atrakcję - wybudowany w 1875 roku gigantyczny kamienny
łuk triumfalny. W odróżnieniu od większości budowli tego typu, nie upamiętnia
kolejnego podboju czy zwycięskiej bitwy. Ten postawiono, aby uczcić odbudowę
Lizbony po trzęsieniu ziemi z roku 1755, które ją zrujnowało. Na szczycie łuku
postawiono trzy rzeźby - alegorie Chwały, Męstwa i Pomysłowości. Poniżej
znajduje się ogromny herb Portugalii oraz kilka innych rzeźb - m.in. Vasco da
Gamy oraz markiza de Pombala, odpowiadającego za odbudowę miasta do
dzisiejszej postaci. Na szczycie łuku jest też dostępny dla turystów taras
widokowy. Ma on jednak pewną wadę. Baixa to najniższa dzielnica, tak więc widok
jest głównie na plac przed nim.
U podstawy łuku rozpoczyna się ulica (właściwie deptak) o
jakże wyszukanej nazwie... Rua da
I na dziś to byłoby tyle. Dalsza część lizbońskiej historii już wkrótce :)
(...)
Lizbona ma swój urok... Byłam tam w marcu, a miasto przywitało mnie tak upragnionym słońcem i ciepłem, idealnie! Ponadto całe jej ukształtowanie, górki, góreczki i schody, wszędobylskie schody. Warto się tam zagubić :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się całkowicie. Niesamowity urok wąskich uliczek, budynków pokrytych azulejos i małych restauracyjek :)
OdpowiedzUsuń