Santorini - część I

Część I (Thira, Akrotiri, Red Beach, White Beach)

Santorini, Thira, Kaldera, Caldera

Santorini – wyspa będąca niemal folderem reklamowym greckich wakacji, gwiazda programów podróżniczych, legendarna Atlantyda. Czy potrzeba więcej, żeby chcieć ją zobaczyć na własne oczy? Dla nas wystarczy, dlatego będąc w rejonie Morza Egejskiego uczyniliśmy z niej pierwszy punkt naszej wakacyjnej wyprawy.


Krótki rzut oka gdzie właściwie lecimy. Nie tyle wyspa, co archipelag pięciu wysp, powstałych z wystających nad wodę fragmentów jednej z największych na świecie kalder – resztek stożka wulkanicznego pozostałego po jego wybuchu (ściany stożka krateru zostają zwykle rozerwane, a wewnętrzna część ulega zapadnięciu do środka). Na największej wyspie – Thirze – znajduje się stolica (o tej samej nazwie co wyspa), największe (choć i tak w sumie niewielkie) miasta, oraz większość kurortów i atrakcji turystycznych. Tam jest też lotnisko i port. Dla osób chcących odwiedzić wyspę omijając tłumy turystów pozostaje mniejsza wyspa – Thirasia. Warta wspomnienia jest jeszcze Nea Kameni – powstała dopiero w XVI wieku, niezamieszkana wysepka na środku zatoki, przyciągająca turystów ze względu na to, że jest stożkiem aktualnego krateru wulkanu (ostatnia erupcja miała miejsce w 1950 roku).



Podobno najbardziej spektakularnym sposobem rozpoczęcia zwiedzania wyspy, gwarantującym najwięcej zapierających dech w piersiach doznań, jest wpłynięcie promem do wnętrza wulkanicznej kaldery. Niestety, my nie mieliśmy tyle szczęścia - wybraliśmy transport lotniczy. Widok charakterystycznego owalnego archipelagu miał nam to zrekompensować, niestety nad wyspą pojawiliśmy się w nocy. Tym sposobem zaczęliśmy od podziwiania świateł – dwóch największych miast, oraz setek kurortów. Na pocieszenie pozostał nam fakt, że drogą morską mieliśmy wyspę opuszczać.

Przywitało nas lotnisko w Kamari – miejscowości oddalonej od stolicy wyspy o około 7 kilometrów. Obsługuje ono zawrotną ilość do sześciu samolotów pasażerskich jednocześnie (więcej zwyczajnie nie mieści się na płycie,) tak więc nie ma się co oszukiwać – nie jest to Heathrow ani nawet Okęcie. Ma to też swoje plusy. Ciężko się na nim zgubić, a odbiór bagażu jest niemal natychmiastowy. Szumnie zwany port lotniczy jest też świetnie skomunikowany z resztą wyspy. My z czystego lenistwa złapaliśmy taksówkę, ale na podróżnych czekały autobusy, gotowe dostarczyć  ich praktycznie do każdego miasta i większego kurortu.

Tu też spotkaliśmy się po raz pierwszy z pewną specyficzną cechą wyspy – wiele ulic nie posiada nazwy. Jeśli nie wybieramy się do dużego hotelu lub chociaż w miarę uczęszczanego hostelu warto zaopatrzyć się w wydruk z mapką dojazdową (choćby z Google Maps). Nam się poszczęściło – po szybkim „telefonie do przyjaciela” kierowca dowiózł nas na wskazane (w tym wypadku dosłownie) miejsce. Pozostało nam tylko współczuć obsługującemu wyspę listonoszowi…

Thira

Santorini, Thira, Kaldera, Caldera

        Pod wskazane miejsce, czyli pod hostel w Thirze – stolicy Santorini. Szukanie kolacji, pomimo późnej pory okazało się banalne. Kuchnia grecka, turecka, włoska, amerykański fast food – restauracje i knajpki ciągną się wzdłuż całej głównej ulicy (jak i większości bocznych) nieprzerwanym strumieniem. Przepraszam – przerywanym. Przerywanym przez kluby, puby i wszelkiej maści imprezownie. Thira zdecydowanie nie kładzie się wcześnie spać – druga w nocy a ulice wciąż były pełne ludzi.

        Rano, po szybkim śniadaniu udaliśmy się na dworzec lokalnych autobusów, które gorąco polecam jako sposób przemieszczania się po wyspie. Odjeżdżają często, punktualnie, a ich kierowcy mają niesamowitą wprawę w przebijaniu się przez wąskie, zakorkowane uliczki. No i nie trzeba szukać miejsc parkingowych, których na Santorini zwykle dramatycznie brakuje. Naszym celem był półwysep Akrotiri – miejsce gdzie znajduje się legendarne, zasypane przez wulkan stanowisko archeologiczne, oraz nie mniej legendarna Red Beach.

Akrotiri


      Wulkan nadał archipelagowi obecną formę, miał też ogromny wpływ na historię wysp (i biorąc pod uwagę że, wciąż jest on aktywny, na ich przyszłość pewnie też będzie miał). Pozostałością jego najbardziej spektakularnego wybuchu, który położył kres cywilizacji minojskiej, jest m.in. stanowisko archeologiczne Akrotiri, zwane czasem minojskimi Pompejami.  

Santorini, Akrotiri, Pałac Minojski

     W XVII wieku p.n.e. Akrotiri było dość prężnym minojskim miastem. O jego rozmiarze świadczyć może fakt że, do tej pory odkopano ponad 20 hektarów, pokrytych gęstą siecią budynków, a prace archeologiczne nie zostały jeszcze zakończone. Budynki te były też nie byle jakie. Część z nich miała dwa, trzy piętra, a ściany zdobione kolorowymi freskami - dziś niestety wszystkie przeniesione do muzeów. Nie ma więc możliwości zobaczenia ich w oryginalnej lokalizacji, nikt nie pokusił się nawet o umieszczenie ich kopii, jak ma to miejsce chociażby w przypadku pałacu w Knossos. Freski te świadczyły zresztą nie tylko o szeroko zakrojonym handlu (np. przedstawienia małp – nie występujących na Santorini), ale też bogatym życiu kulturalnym (przedstawienie chłopców trenujących boks). Innym, zaskakującym biorąc pod uwagę okres o którym mówimy, elementem domów była kanalizacja, a nawet w niektórych przypadkach doprowadzona z lokalnych termalnych źródeł ciepła woda (już widzę radość na twarzach ekologów – „źródła termalne podstawą cywilizacji!”).

     Kres egzystencji miasta położył wybuch wulkanu z około 1627 roku p.n.e. Nie było tu jednak dramatycznych scen jak te utrwalone w Pompejach (postacie ludzkie, a raczej ich gipsowe odlewy, zastygłe w trakcie próby desperackiej ucieczki). Brak pozostałości ofiar, a nawet przedmiotów użytkowych, świadczy o tym, że mieszkańcy doskonale wiedzieli o nadchodzącej katastrofie i zdążyli się na nią przygotować. Ewakuowali się, zabierając ze sobą co się tylko dało, licząc zapewne na możliwość powrotu gdy sytuacja wróci do normy. Niektórzy zdążyli nawet poukładać łóżka jedno na drugim.

Santorini, Akrotiri, Pałac minojski

      Ta jednak nie wróciła – miasto zostało całkowicie zasypane wulkanicznymi pyłami, i trwało tak aż do 1967 roku, kiedy to prace wykopaliskowe na tym stanowisku rozpoczął Spirydon Marinatos – grecki archeolog znany m.in. z prac badawczych na Krecie (tak naprawdę pierwsze próby „kopania” Akrotiri podejmowano już w XIX wieku, jednak z archeologią nie miało to wiele wspólnego). Odkrycie to przyniosło zresztą Marinatosowi nie tylko sławę. Siedem lat od rozpoczęcia prac zginął on na stanowisku pracy – według jednej z wersji przygnieciony przez fragment zawalającego się muru (tego typu wypadki „budowlane”  towarzyszyły niestety pracom badawczym także później).

     Wykopaliska udostępniane są do zwiedzania turystom zimą (listopad – marzec) od 8.00 do 15.00 (z wyłączeniem poniedziałków), i latem (kwiecień – październik) od 8.00 do 20.00 przez siedem dni w tygodniu. Cena biletu to 12 Euro, ale jest kilka dni kiedy wstęp jest całkowicie bezpłatny. Autobus dowozi bezpośrednio na parking przed samym muzeum (z którego wychodzi się także na Red Beach), trzeba jednak pamiętać żeby wysiąść na przystanku Akrotiri – Museum, a nie w samej miejscowości. Ewentualnie możemy powiedzieć kierowcy dokąd chcemy się dostać, a on już nas przypilnuje.  Więcej informacji o stanowisku można znaleźć m.in. na stronie santorini.com/archaeology/akrotiri.htm.

Red Beach, White Beach

     Z parkingu w Akrotiri na plażę można się dostać na dwa sposoby. Pierwszy – krótka piesza wycieczka, najpierw drogą, potem po dość stromym zboczu (wygodnej zabrać sandały lub buty niż klapki), oferuje także dość przyjemne widoki (np. plaży prawie z lotu ptaka). Drugi – tzw. water taxi przetransportuje nas na plażę od strony morza (5 Euro) i także jest sposobem polecanym ze względu… na ładne widoki.

Santorini, Red Beach, czerwona plaża

      Sama plaża, która faktycznie jest czerwona, i to dość intensywnie, wydaje się fajniejsza do podziwiania niż realnego opalania. Przede wszystkim jest ona dość mała, a bardzo popularna wśród turystów – tak więc cieszymy się, że trafiliśmy na nią przed szczytem sezonu. Jest też dość kamienista, a tam gdzie kamieni ni ma, leży piasek z ciemnego (bordowego), wulkanicznego tufu, o tendencjach do nagrzewania się niczym piekarnik na świąteczną kaczkę. Tak więc o wylegiwaniu się bezpośrednio na nim raczej nie ma mowy, a i przez ręcznik trudno o nim zapomnieć. Dla osób chcących spędzić na słonecznych kąpielach więcej czasu polecamy zainwestowanie 5 Euro w jednej z wypożyczalni leżaków (które same w sobie są dość ciekawe – mają formę drzwi wykutych bezpośrednio w pionowej, obowiązkowo czerwonej skale).

Santorini, Red Beach, Czerwona Plaża

      Z drugiej strony, jeśli chodzi o wartości czysto estetyczne – polecamy. Jest naprawdę jedną z ładniejszych plaż, którą będąc na Santorini koniecznie trzeba zobaczyć. Warto pamiętać też o zabraniu ze sobą wody o ile nie chcemy powtarzać wspinaczki (a z powrotem jest trudniej bo pod górkę), gdyż jedyne sklepy i punkty gastronomiczne znajdują się przy parkingu.

       Do brzegu przybijają także wodne taksówki oferujące przewóz nie tylko na parking i z powrotem, ale też m.in. na sąsiednią White Beach która dla jest dla odmiany… biała. Intensywnie biała, również nieduża, i niedostępna w inny sposób niż wspomnianą taksówką (choć i tak bezpośrednio do brzegu trzeba przepłynąć wpław). Jest tam mniej turystów, a w trakcie rejsu, jak i z samej plaży podziwiać można bardzo ładne formacje skalne (warto się przepłynąć nawet jeśli nie zamierzamy schodzić na ląd). Niektóre taksówki pływają także do plaży Mesa Pigadia, nazywanej przez lokalnych przewoźników Black Beach. Jest to jednak zbieżność nazw i nie należy liczyć na to, że dowiozą nas do tej bardziej znanej, prawdziwej Black Beach w Perissie.

Santorini beach, Santorini plaża

       Kolejną, choć często pomijaną ciekawostką w okolicy (i to bardzo bezpośredniej) jest Monastyr, obok którego usytuowany jest parking (a w zasadzie zaadaptowany w tym celu fragment drogi) przy samej Red Beach. Śnieżnobiały, z charakterystycznymi dla Grecji niebieskimi elementami, wbudowany bezpośrednio w czerwoną skałę. Warto poświęcić chwilę uwagi także jemu, skoro już tam sobie tak stoi, mijany przez tłum pędzący na plażę. Przynajmniej nam podobał się bardzo. Tylko jego nazwy bądź wezwania nijak nie udało nam się ustalić.

Santorini Monastyr


I Thira raz jeszcze

Po powrocie, oraz ogarnięciu rozkładu jazdy na dzień następny,  została nam jeszcze chwila na zwiedzenie samej Thiry. Najbardziej chyba spektakularne widoki oferuje spacer wewnętrzną uliczką, wiodącą wzdłuż samej kaldery. Podziwiać możemy nie tylko charakterystyczną dla wyspy biało-niebieską zabudowę schodzącą w dół zbocza aż do samego morza, ale także cumujące w wewnętrznej zatoce luksusowe rejsowe promy, oraz Nea Kameni – wysepkę z kraterem wciąż aktywnego wulkanu. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć go z bliska, to na ową wysepkę odbywają się regularne rejsy wycieczkowe, odpływające z tzw. Starego Portu. 

Santorini, Thira, Caldera, Kaldera

Sposoby na dostanie się do wspomnianego portu (który tak właściwie jest tylko niewielkim, wybetonowanym fragmentem nabrzeża) są dwa. Pierwszy, wygodniejszy, to rodzaj kolejki linowej na wyspie zwanej „Cable Car”. Dojdziemy do niej idąc wspomnianą uliczką do samego końca. Praktycznie wszędzie można też dostrzec prowadzące do stacyjki drogowskazy. Niestety ze Starego Portu korzystają także pasażerowie rejsowców, także w godzinach ich przypływania i odpływania kolejka (nomen omen) do kolejki robi się dość długa. Drugą drogą są kamienne schody odchodzące od tarasu widokowego przy tej samej uliczce. Jest ich kilkaset, są dość strome, oraz z racji swego wieku mocno już wyślizgane. Ale nie to jest największym problemem w ich przebyciu. Mniej więcej w połowie drogi na schodach usytuował się Donkey Station –  postój oślich taksówek. Nie dość że zajmują całą szerokość schodów na dość sporym odcinku, to jeszcze wszędzie tam gdzie nie ma sympatycznego skądinąd osiołka, znajdują się produkty jego przemiany materii. Odrobiliśmy lekcję z biologii, i wiemy że zwierze jak je to sr… defekuje, ale w jednym z najbardziej turystycznych miejsc w Europie (jeśli nie na świecie) można by jednak oczekiwać jakiegoś systemowego rozwiązania tego nieco… śmierdzącego problemu (i nie chodzi nam o dosypywanie sierściuchom stoperanu do paszy).


Santorini, Thira, Donkey Station, Osiołki

Co jeszcze warto obejrzeć w Thirze? Miłośnicy sztuki sakralnej mogą obejrzeć dwa kościoły – Katedra Ortodoksyjna (Ortodoksyjny Sobór Metropolitalny) w centrum Thiry, oraz Katolicka Katedra Santorini  nieco za górną stacją „Cable Car”. Z wejściem do środka bywa podobno różnie – my  nawet nie próbowaliśmy, więc nie potwierdzamy ani nie zaprzeczamy.

Muzea – tych Thira posiada kilka. Muzeum Archeologiczne, znajdziemy w pobliżu stacji kolejki. Znajdują się w nim eksponaty z wykopalisk, ale nie tych najbardziej znanych – te znajdują się głównie w Atenach, ewentualnie ich kopie w Muzeum Prehistorycznej Thiry (które z kolei znajdziemy naprzeciwko dworca autobusowego). Szukając wiadomości o wyspie natrafiliśmy też na informację o Muzeum Folkloru, oraz centrum kulturalnym Megaro Gyzi (www.megarogyzi.gr)  w którym także trafić można na wystawy związane  historią wyspy. Więcej informacji o muzeach, ich zawartości, oraz godzinach funkcjonowania można znaleźć na portalach odysseus.culture.gr oraz santorini.com. One same własnych stron internetowych nie posiadają.


Jeśli ktoś jednak naprawdę lubi sztukę, proponujemy alternatywny spacer po lokalnych galeryjkach i straganach. Oczywiście w części trafimy na masowe chińskie reprodukcje wszystkiego, ale w pozostałych można obejrzeć malarstwo, rzeźbę i rękodzieło współczesnych lokalnych artystów (bądź przynajmniej kopie współczesnych lokalnych artystów J ).


Dzień pierwszy naszej wizyty na Santorini powoli dobiegał końca, ale przed udaniem się spać pozostał nam jeszcze jeden obowiązkowy punkt programu do zrealizowania – wieczorne zwiedzanie Oii. Ale to już w kolejnym wpisie…

Komentarze

  1. Aja - jest Ok. ale błagam nie wszyscy mają sokoli wzrok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, a nad kwestią wizualną postaram się w takim razie jeszcze popracować.

      Usuń
  2. Moje wspomnienie z Red Beach - najlepszy peeling stóp w życiu dzięki temu czerwonemu pumeksowi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście naprzeciw potrzebom turystów wychodzą morskie algi - i to prawie dosłownie - z wody na brzeg. Jak już wyschną pod nogami jest całkiem mięciutko :)

      Usuń
  3. Ładnie i zachęcająco opisane, łatwo byłoby się przyzwyczaić do takiej polszczyzny w Internecie. (-;
    Santorini na wiecznej liście "najpilniejszych, niedalekich" punktów wakacyjnych. Oby w 2016 / Pozdrowienia, Witold

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biorąc pod uwagę liczbę katastrof naturalnych, oraz fakt, że wulkan wciąż jest aktywny - może lepiej się pośpieszyć :)

      Usuń
  4. fajnie opisane, myślę, że na Santorini należy przypływać promem żeby poznać uroki jazdy autobusem, po tej uroczo stromej drodze, która prowadzi z portu :) a w drogę powrotną zabierać się samolotem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z perspektywy czasu mi też wydaje się to bardziej atrakcyjnym rozwiązaniem, zwłaszcza dla osób które już się znajdują na terytorium Grecji, czy to lądowej czy na innych wyspach (Bezpośrednio z Polski wymaga to troszkę więcej wysiłku organizacyjnego :) ).

      Usuń
  5. Słyszałam wiele o tej wyspie i naprawdę bardzo chciałabym tam pojechać :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Polecamy. Wystarczą 2-3 dni ale naprawdę warto :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz