Gavdos - Agios Ioannis |
Dzień II (Agios
Ioannis – Ampelos)
Wstaliśmy rano, ogarnęliśmy się,
plecaki zapakowane, czas na śniadanie. Idziemy, a nasz gospodarz witając się z
nami, radośnie obwieszcza co następuje:
— Sorry, no boat today.
No ok., liczyliśmy się z taką możliwością. Tylko co teraz
robić na wyspie gdzie podobno widzieliśmy już wszystko?
—Ale nie martwcie się — odpowiada George, który albo czyta nam w myślach (czy to ewentualnie oznacza, że myślimy po grecku?), albo świetnie rozumie po polsku. — Agios Ioannis, musicie zobaczyć. Na pewno wam się spodoba!
—Ale nie martwcie się — odpowiada George, który albo czyta nam w myślach (czy to ewentualnie oznacza, że myślimy po grecku?), albo świetnie rozumie po polsku. — Agios Ioannis, musicie zobaczyć. Na pewno wam się spodoba!
Po chwili z mapą udało nam się ustalić,
co to właściwie jest Agios Ioannis, a gospodarz był tak miły, że zorganizował
nam transport. Podwózkę czymś, co w ostateczności można było nazwać samochodem
(stare Twingo, bez świateł, lusterek i wielu innych, jak się okazuje zupełnie zbędnych,
dodatków do silnika, kierownicy i ewentualnie hamulców). Kierowcą miał być jeden z gości – Holender,
który był zawsze na niewielkim, acz jednak, drugim gazie (nie ukrywał – lubił
piwo). Dobrze chociaż, że ruch na Gavdos raczej nie jest przesadnie duży. Raz
nawet minęliśmy inny samochód…
Agios Ioannis
Plaża Agios Ioannis |
Kiedy w ciągu dziesięciu minut
widzisz trzeciego mijającego cię hipisa na wyspie, która ma siedemdziesięciu
mieszkańców – to wiedz, że coś się dzieje! Siedzieliśmy w knajpce (pod którą
wysadził nas lata…ups - jeżdżący Holender) oddzielonej od plaży dość dużą,
zasłaniającą wszystko wydmą, uzupełniając płyny. Tak na wszelki wypadek.
Najpierw minął nas Jezus, którego cały strój to zawinięta w pasie kolorowa, prostokątna
chusta. Następna była pani, która chyba właśnie wracała z Woodstocku, ale tego
w roku sześćdziesiątym dziewiątym. Na koniec dziewczyna z dredami i dzieckiem.
Dredami na głowie, dzieckiem na plecach, zawinięta podobnie jak Jezus. Nie
pytajcie nawet jak wyglądał barman…
Plaża Agios Ioannis |
Przyszedł jednak czas na
przekroczenie wydmy. Najpierw minęliśmy hipi-shop. Sklep, w którym prawdziwy
hipis i hipiska znajdzie wszystko, co mu do szczęście potrzebne, czyli głównie…
prostokątne kolorowe szmaty. Po chwili spaceru w końcu wdrapaliśmy się na szczyt
piaszczystego wzgórza. Zobaczyliśmy też wreszcie plażę. I to jaką! Jakże
odmienną od kamienistej opuszczonej plaży na półwyspie Tripiti. Jasny, drobny
piasek po horyzont, woda błękitna jak na pobliskiej Krecie, a w otaczających
plażę zaroślach małe miasteczko namiotowo-szałasowe! Otóż okazało się, że
zamieszkuje ją około pięćdziesięcioosobowa komuna hipisów. Zrozumieliśmy też,
czemu sprzedawanie strojów kąpielowych to na Gavdos biznes wyjątkowo słabo
rokujący.
Hipi-shop |
Na plaży nie było chyba ani
jednej osoby w kąpielówkach lub bikini! Do funkcjonujących na niej hipisów,
którzy nago spędzali całe dnie, gotując, medytując, czy też zwyczajnie leniąc
się, prawie natychmiast dołączali turyści. Część świadomie wybierając takie a
nie inne miejsce wypoczynku, część zupełnie spontanicznie poddając się
panującemu na Agios Ioannis klimatowi. Klimatowi w żaden sposób nie
narzucającemu się – on zwyczajnie do tego miejsca pasował.
Trasa Agios Ioannis - Lavrakas |
Leżenie plackiem na słońcu nigdy
nie było jednak naszą mocną stroną, tak więc po jakimś czasie postanowiliśmy
zobaczyć, dokąd prowadzi ścieżka zaczynająca się na końcu plaży. Tak
przeszliśmy kilka kilometrów. Najpierw dość niezwykłą widokowo, acz miejscami
stromą, ścieżką w okolice plaży Lavrakas. Jest ona mniejsza od Agios Ioannis,
nieco bardziej kamienista, ale rekompensuje to mniejszą ilością turystów. Nawet
hipisów jakby mniej.Kawałek dalej napotkaliśmy dość osobliwe zjawisko. Porowate
skały na których z morskiej wody wytrącała się sól, i to prawie na skalę
przemysłową (a na pewno wystarczającą na potrzeby okolicznych dzikich
mieszkańców). W tym miejscu postanowiliśmy też zawrócić. Jak na jeden
nadliczbowy dzień wystarczyło atrakcji. No może jeszcze poza Holendrem, który
wyrósł z pod ziemi, żeby zaoferować nam powrotną podwózkę do naszej noclegowni…
Sól morska (tak naprawdę każda jest morska) |
A skoro już zaoszczędziliśmy czas,
który musielibyśmy poświęcić na pieszy spacer powrotny, po obiadokolacji
wymyśliliśmy jeszcze jeden punkt programu. George opowiedział nam o latarni
morskiej, i to całkiem nie daleko. No to w drogę.
Trasa Agios Ioannis - Lavrakas |
Ampelos - Latarnia
Latarnia znajduje się obok
Ampelos, przy drodze do Kastri. Nie jest zbyt duża, ale podobno w okresie
swojej świetności widoczna była z ponad 40 mil morskich, co jak na koniec XIX
wieku musiało robić wrażenie. Dziś w samym budynku znajduje się małe muzeum,
gdzie podziwiać można głównie miedzioryty i rysunki z innymi greckimi
latarniami oraz trochę urządzeń pozwalających niegdyś funkcjonować latarni. Na
terenie znajduje się też tawerna. Z dala od turystycznych noclegowni nastawiona
jest głównie na mieszkańców wyspy, stąd szansa na głęboką konwersację w języku
angielskim jest dość mała. Jednak jeśli dwójka ludzi chce się porozumieć, to
jakoś zawsze da radę. Jako że wstęp do samej latarni jest wolny, zakupienie tam
piwa lub raki można potraktować jako ekwiwalent biletu. W końcu ktoś musi dbać
o to, żeby wyglądała tak, jak wygląda, a nie jak ruina.
Ampelos - latarnia |
Latarnia dziś świeci, ale głównie
pustkami. Podobnie jak towarzysząca jej tawerna. Kompleks ożywa tylko
wieczorami, kiedy to ludzie zjeżdżają się podziwiać zachód słońca, który
faktycznie wygląda dość spektakularnie. Co ciekawe, przybywają głównie
mieszkańcy wyspy…
A jak nawigacja działa dziś?
Obecnie cała latarnia to rodzaj anteny podłączonej kablem do małego garażu, w
którym znajduje się taka bateria akumulatorów, że najbardziej prądożernemu smartfonowi
starczyłoby na trzy lata. Całkiem nieduża, a owe 40 mil donośności osiąga
zapewne w trybie oszczędzania baterii.
Ampelos - latarnia |
Dwa słowa o hipisach.
Jak wspomniałem wyżej, żyją sobie
w namiotach bądź własnoręcznie konstruowanych chatach i szałasach tuż przy
plaży podobno przez większą część roku, a niektórzy nawet przez rok cały. Ich
największe nagromadzenie jest przy Agios Ioannis, ale sporadycznie rozrzucone
„domostwa” ciągną się kilka kilometrów wzdłuż wybrzeża, aż do plaży Pyrgos.
Przekrój narodowościowy jest dość duży. Obejmuje w większości europejczyków –
Niemców, Francuzów, Holendrów, Brytyjczyków i Skandynawów, przy czym akurat Greków jest podobno
stosunkowo najmniej. Zdarzają się też osoby z USA i Kanady.
Część hipisowskiej zabudowy wygląda... solidnie |
Większość to ludzie dość młodzi,
około 20 – 40 lat. Spotkać można również prawdziwych seniorów ruchu
hipisowskiego, albo rodziców wychowujących dzieci w praktycznie każdym wieku. Zajmują
się głównie wytwarzaniem różnorakich przedmiotów (ozdób, przedziwnych form
sztuki) z poławianych i zbieranych muszli a także gliny oraz innych dostępnych surowców
naturalnych. Część, zwłaszcza mężczyzn, zatrudnia się także jako siła robocza –
czy to w porcie przy rozładunku promów, czy to pomagając mieszkańcom np. w
remontach. Niektórzy zajmują się niestety także kłusownictwem, zwłaszcza na
lokalne kozy, co powoduje pewną niechęć do nich ze strony mieszkańców wyspy.
Agios Ioannis Art Gallery |
A co robi hipis w wolnych
chwilach? Poza wylegiwaniem się w hamaku bądź na plaży? Ćwiczy jogę, gra na
instrumentach, układa kamień na kamieniu tworząc spektakularne, wysokie słupy,
utrzymujące się tylko dzięki sile grawitacji, tarcia, oraz niesamowitemu
wyczuciu równowagi konstruktora (hipisowska jenga?) oraz… gra w gry na smartfonie
lub tablecie. Tak, mimo całej pogardy dla współczesnego konsumpcyjnego świata,
niektóre jego wytwory są jednak dość powszechnie adaptowane. Utwierdziło nas to
także w przekonaniu, że często nie są to osoby bezdomne czy biedne, ale takie,
które świadomie wybrały taką drogę życia, przynajmniej czasowo, na te kilka
miesięcy, nim znów wrócą do pracy w korporacjach. Lokalny bar, w którym zaczynaliśmy
naszą wycieczkę, wyszedł im nawet naprzeciw, udostępniając listwę elektryczną,
gdzie mogą ładować swoje urządzenia elektroniczne.
Freedom !!! |
Komentarze
Prześlij komentarz