Kreta - część VIII(Balos i Gramvousa)

Laguna Balos, Balos, Gramvousa, Kreta, Wakacje na Krecie, Kreta na własną rękę
  
   Tym razem będzie opowieść o wyspie Gramvousa (a właściwie Imeria Gramvousa) z jej dość niezwykłą historią oraz rzut oka na piękne plaże błękitnej laguny Balos. Miało być krótko – nie wyszło (złośliwi mogą dodać – „jak zwykle” J ).


Gramvousa - twierdza

Forteca Gramvousa, Gramvousa, Kreta, Wakacje na Krecie, Kreta na własną rękę
     Gdy do brzegu wyspy przybija statek, wylewają się z niego dwa strumienie ludzi. Pierwszy pędzi na plażę, podczas gdy drugi rozpoczyna szturm na pozostałości górującej nad wyspą twierdzy. My, jak przystało na eks-archeologów, wybraliśmy ten drugi, dlatego też od ruin zaczyna się nasza opowieść.

     Jak większość fortyfikacji obronnych w rejonie  Krety, twierdzę na Gramvousie wybudowali Wenecjanie. Prace budowlane rozpoczęto w 1579 roku, aby po pięciu latach ukończyć jedną z nielicznych fortyfikacji, które realnie spełniły pokładane w nich oczekiwania. Pomimo przejęcia w 1669 roku całej Krety przez wojska imperium otomańskiego, trzy twierdze pozostały niezdobyte – Spinalonga, Souda oraz właśnie Gramvousa. Całkiem skutecznie blokowały one przebiegające w pobliżu szlaki morskie, będąc drzazgą w oku potężnego mocarstwa. Gramvousa nie została zdobyta aż do 1691 roku (niektóre źródła podają 1692). Jednak również wtedy jej mury nie runęły od ognia tureckich armat. Na ogromną łapówkę w zamian za poddanie twierdzy skusił się dowodzący fortecą kapitan de la Giocca (legenda głosi, że otrzymał w zamian pałac w Konstantynopolu, gdzie spędził resztę swojego zdradzieckiego żywota).

Twierdza Gramvousa, Gramvousa, Kreta, Wakacje na Krecie, Kreta na własną rękę
     W rękach tureckich forteca pozostawała przez blisko 140 lat. W 1825 roku miało jednak miejsce zdarzenie dość niecodzienne. Około 300 Kreteńskich powstańców (z powstania, które na dobrą sprawę nawet nie wybuchło), głównie zwyczajnych chłopów, pod dowództwem niejakiego Dimitriosa Kallergisa, w przebraniu tureckich żołnierzy, wtargnęło do wnętrza twierdzy, spacyfikowało stacjonujący tam kontyngent regularnego wojska i przejęło kontrolę nad fortem, a tym samym nad całą wyspą.

     Można odnieść wrażenie, że Turcy z jakiegoś powodu nie śpieszyli się przesadnie z odbijaniem fortecy (może uznali ją za zbędną lub przynajmniej umiarkowanie istotną). Kreteńczycy okupowali więc twierdzę przez następne trzy lata (bo co mieli z nią zrobić?). Wtedy wyszły też pewne minusy posiadania własnej twierdzy, do tego na środku wielkiego nigdzie i otoczonej ze wszystkich stron wodą. Nie ma co jeść, nie ma co pić (o innych dobrach doczesnych nie wspominając), a żyć jakoś trzeba. Rozwiązanie tego problemu znaleziono dość szybko. Skaliste zatoki Gramvousy stały się wkrótce  schronieniem dla dziesiątek łodzi pirackich. W teorii piraci (przepraszam – powstańcy) mieli napadać na statki pod turecką banderą, w zamian za część łupów (w tym żywność i produkty pierwszej potrzeby) wyspa oferowała im spokojną przystań, a w razie potrzeby także zbrojną ochronę potężnych dział sterczących groźnie z murów twierdzy. W praktyce jednak łupili tego, kto się akurat nawinął pod rękę (poza okrętami tureckimi i egipskimi, równie chętnie statki europejskie). Łupili też sporo, bo blisko trzytysięczna, dobrze zorganizowana społeczność (posiadająca nawet kościół i szkołę) ma swoje potrzeby. Tak oto powstała najprawdziwsza wyspa piratów, niczym z kart powieści przygodowych - europejski odpowiednik legendarnej karaibskiej Tortugi.

     Piracka sielanka trwała do 1828 roku, kiedy na początku stycznia, świeżo wybrany gubernator Grecji wysłał na wyspę swojego przedstawiciela w celu uregulowania stosunków z piratami. Gdyby jednak mieszkańcy wyspy nie byli skorzy do rozmowy, wspomnianemu wysłannikowi towarzyszyły brytyjskie i francuskie okręty wojenne oraz kontyngent żołnierzy, nieco bardziej zdecydowanych na odzyskanie wyspy, niż miało to miejsce w przypadku wojsk otomańskich. Ostatecznie stanęło na tym, że wyspę pod swój protektorat przejmą Brytyjczycy, a wszystkie okręty pirackie zostaną zatopione. Nie ma to jak nieco jednostronny kompromis.

     Twierdza miała odegrać swoją rolę także w kolejnych zrywach niepodległościowych Kreteńczyków, w tym m.in. w trakcie powstania w roku 1878. Powstańcom do odbicia twierdzy z rąk Brytyjczyków zabrakło jednak argumentów – ciężkich i dużego kalibru, czyli po prostu artylerii.  Tego samego zabrakło im do przejęcia kontroli nad wieloma innymi fortecami kluczowymi dla dalszej walki z okupantem, m.in. w Heraklionie, Rethymnonie czy choćby Kissamos. Nic więc dziwnego, że zryw ten nie przeszedł przesadnie do historii.

Gramvousa, Kreta, Wakacje na Krecie, Kreta na własną rękę
     A co dziś oferuje twierdza? Głównie całkiem nieźle zachowane mury. Poza nimi (a w zasadzie w ich wnętrzu) nie ma prawie nic - pozostałości dwóch budynków i też w nienajlepszej kondycji. Czy to znaczy, że nie warto podejmować blisko dwudziestominutowej wspinaczki po dość stromym zboczu? Wręcz przeciwnie. Nawet jeśli forteczne mury nie zrobią na kimś wrażenia (nam się akurat podobały), na pewno zrobi to rozciągający się z nich widok. Na pierwszym planie podziwiać można lazurowo-szafirową zatokę, dokładnie tą, w której cumują statki przywożące na wyspę turystów. Tak, naprawdę lazurowo-szafirową, a nie niebiesko-granatową, czy turkusowo-kobaltową (pisząc ten tekst sprawdzałem listę kolorów dostępną na Wikipedii - poznałem więcej odcieni niebieskiego, niż do tej pory rozróżniałem kolorów w ogóle; pomijając już odkrycie barw takich jak palisandrowy, antracytowy czy też umbra).  W oddali z kolei widać nasz kolejny cel - spektakularną lagunę Balos z jej szerokimi piaszczystymi plażami (A wiecie, że istnieje też kolor… majtkowy? Proszę uprzejmie – wykorzystywany przez strony internetowe kod szesnastkowy to #E4BECF J ).



Plaża

Plaża Gramvousa, Gramvousa, Kreta, Wakacje na Krecie, Kreta na własną rękę
     Jeśli ktoś jednak bardzo nie chce się wspinać, albo zwiedzanie twierdzy już zaliczył, może wybrać morze, a konkretnie plażę. Duża nie jest, a po przypłynięciu statku szybko robi się na niej dość tłoczno. Część ludzi pędzi zająć miejsce na piasku i jak najszybciej wskoczyć do wody (a trzeba przyznać,  że jest ona wyjątkowo przejrzysta i błękitna, nawet jak na standardy Krety), część szuka miejsca do rozbicia namiotu, celem dłuższego biwakowania. Tak, mimo iż teoretycznie rejs ma charakter jednodniowej wycieczki „tam i z powrotem”, można dogadać się z załogą tak, że przywozi nas jeden statek, a odbiera następnego dnia inny. Dla osób posiadających więcej wolnego czasu wydaje się to całkiem fajną opcją, zwłaszcza, że gdy prom już odpłynie, piękna plaża zostaje, a tłum ludzi znika. Trzeba tylko pamiętać, aby zabrać ze sobą wszystko, co niezbędne do przeżycia przez cały planowany okres pobytu (jedzenie i/zwłaszcza wodę), bo na miejscu zakupów nie zrobimy (chyba, że współkoczujący będą mieli jakieś nadwyżki).

Gramvousa, Kreta, Wakacje na Krecie, Kreta na własną rękę

     My plażę, mimo jej niewątpliwych uroków, postanowiliśmy sobie odpuścić (zwłaszcza mając w perspektywie resztę dnia na Balos, gdzie plaż po horyzont i to wcale nie kiepskich). Wybraliśmy spacer wzdłuż kamienistego wybrzeża, celem obejrzenia z bliska ostatniej atrakcji wyspy – pordzewiałego wraku.

Wrak

Wrak, Wrak Gramvousa, Gramvousa, Kreta, Wakacje na Krecie, Kreta na własną rękę
     Wrak wystaje z wody około 10 metrów od brzegu (tyle wyszło mi na Google Maps J ) i pomimo, że wiele z niego już nie zostało, to na swój ponury sposób wciąż wygląda spektakularnie. Niczym stalowy szkielet pobudzający wyobraźnię do kreowania obrazów, jak mógł wyglądać w czasach swojej świetności. Pobudzał wtedy, bo po powrocie do kraju( i Internetu), udało nam się ustalić nie tylko jak wyglądał, ale też jaka była jego historia.

     Tak więc poznajcie – oto Dimitrios P. Został zwodowany w 1921 roku, jako Pentelikon, w jednej z niemieckich stoczni. Był trzydziestopięciometrowym statkiem do przewozu towarów różnych. Już wtedy nie był szczytem osiągnięć technicznych, głównie dzięki swojemu napędowi, który pozostawiał go w minionej już epoce parostatków. Służył jednak dzielnie przez wiele lat, pod różnymi imionami, swoim kolejnym właścicielom. Jeden z nich pokusił się nawet o coś więcej - podarował (wtedy Amfipolisowy) nową maszynownię, napędzaną silnikiem diesla. W końcu, w 1957 roku, trafił w ręce firmy Saporta & Peponis i został Dimitriosem P. Przez kolejne lata, pomimo coraz częstszych i poważniejszych usterek,  kursował na liniach łączących Grecję z północno-afrykańskim wybrzeżem, przewożąc niemal wszystko. Tak miało być też w styczniu 1968 roku, kiedy załadowany jakże ambitnym ładunkiem 440 ton cementu, wyruszył z portu Chalkida (żarty żartami, ale silnie higroskopijny cement jest kłopotliwym ładunkiem nawet na pokładach nowoczesnych statków, a co dopiero jednostki aspirującej - i to wcale nie powoli - do miana morskiego „strucla”).

Wrak, Wrak Gramvousa, Gramvousa, Kreta, Wakacje na Krecie, Kreta na własną rękę
     Decyzją kapitana gonionego przez umowy z kontrahentami, wypłynął w morze pomimo, iż pogoda zdecydowanie odbiegała od chociażby znośnej. W związku z tym, że żywioł szalał coraz bardziej, kapitan podjął decyzję o poszukaniu schronienia w cieśninie pomiędzy wyspą Imeria Gramvousa a przylądkiem Tigani. Niebyło to jednak schronienie bezpieczne. Kiedy 8 stycznia fale zerwały jeden z łańcuchów kotwicznych, a wysłużony silnik nie dawał szans na utrzymanie pozycji, skaliste wybrzeże okazało się gwoździem do trumny wiekowej jednostki. Jednak bliskość dokładnie tych samych skał które pogrążyły statek, stała się ratunkiem dla opuszczającej go załogi. Wszyscy bezpiecznie dotarli do brzegu wyspy, skąd po kilku dniach (i poprawie  pogody) zabrał ich okręt greckiej marynarki wojennej.

     To tyle historii Dimitriosa P. Jeśli jednak chcielibyście zobaczyć szczątki wspomnianego statku na własne oczy, musicie się śpieszyć. Z roku na rok, w coraz szybszym tempie postępuje jego niszczenie. Na zdjęciach z przed kilku lat widoczna jeszcze była, pordzewiała bo pordzewiała, ale mimo wszystko niemal cała jednostka. W 2015 roku pozostały już tylko stosunkowo niewielkie fragmenty stalowego kadłuba. Morze bardzo szybko zabiera to, po co wyciągnęło rękę w 1968 roku.
Po zwiedzaniu wyspy, nastał czas wyruszenia w dalszą część rejsu. Laguna Balos już na nas czekała (tak jak my na wszystkich którzy uporczywie ociągali się z powrotem na pokład).

Autor: Thomas Breebaart (Panoramio) - zdjęcie przedstawia wrak w roku 2007 - niemal kompletny. Po ośmiu latach pozostało może trzydzieści procent kadłuba.


Balos

Plaża Balos, Plaża Kreta, Balos, Gramvousa, Kreta, Wakacje na Krecie, Kreta na własną rękę
     Niespecjalnie lubię opisywać plaże, nawet te, które regularnie zdobywają szczyty przeróżnych światowych rankingów (a tak właśnie jest z Balos). Dla mnie, jeżeli nie mieszkają na nich hipisi, nie mają rdzewiejącego wraku, albo zalewanych przypływem jaskiń, ciągle pozostają głównie wielką łachą piachu. No ale spróbuję, bo ta łacha piachu, mimo braku wyżej wymienionych elementów,  faktycznie jest dość spektakularna.

     Składa się ona z plaży zasadniczej – ciągnącej się wzdłuż wybrzeża przez ponad kilometr, oraz głównej atrakcji – piaszczystego jęzora łączącego brzeg z nieodległą wysepką. Jego wielkość oraz kształt zależą w dużej mierze od aktualnego poziomu wody (przypływu bądź odpływu). W każdym razie to, co akurat wystaje, oferuje całkiem przyjemny kawał plaży, zaś to, co pozostaje pod wodą tworzy… gigantyczny brodzik. Otóż na przestrzeni kilkuset metrów woda sięga ludziom najwyżej do kolan (istny raj dla dzieci). Wyobraźcie sobie także, jak musi się nagrzewać tak płytka, stojąca woda w greckim klimacie. Z drugiej, zachodniej strony jęzora, dla miłośników pływania i sportów wodnych pozostaje akwen na tyle głęboki, że przybijają tam statki dowożące turystów, mające prawie 80 metrów długości (informacji o zanurzeniu armator na swojej stronie internetowej nie podaje).

Balos, Plaża Balos, Plaża na Balos, Kreta, Wakacje na Krecie, Kreta na własną rękę
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Plaża ta bez wątpienia jest piękna (mimo że, nie udało mi się dopatrzeć zapowiadanego różowego piasku, a w Elafonisi owszem). Pewnie też bym się nią bardziej zachwycił gdybym był poza sezonem. W sezonie jednak, zwłaszcza w godzinach kursowania wspomnianych statków, jest ona zwyczajnie zadeptana . W czerwcu jeszcze udało nam się znaleźć kawałek w miarę ustronnego miejsca, w lipcu i sierpniu może być to niewykonalne. Ale na to też jest rozwiązanie. Dotarcie własnym środkiem transportu pozwala nacieszyć się plażą zanim wycieczkowce wyplują na nią setki wrzeszczących turystów, lub po tym, gdy już połkną ich z powrotem (i jeśli dotrzemy jeszcze kiedyś na Balos, prawdopodobnie skusimy się na taką właśnie opcję).

Informacje praktyczne

Na wyspę Gramvousa można dostać się tylko i wyłącznie statkiem. Wypływają rano z Kissamos, zwykle 10.00 i 10.15 (a dokładnie rozkład i cenę można sprawdzić tu - www.cretandailycruises.com). Ważne – wysiąść z autobusu trzeba na przystanku Kissamos Port – jest to kawałek za samą miejscowością.

Wracając do kwestii zaopatrzenia na samej Gramvousie. Tam podobno nawet funkcjonuje coś na kształt mini-tawerny, ale akurat podczas naszego pobytu było zamknięte, nie wiemy w związku z tym, na ile można na nią (i jej zapasy) liczyć.

Do laguny Balos dotrzeć można dwoma drogami. Wygodniejszą – statkiem płynącym z portu  Kissamos przez wyspę Gramvousa (wygodniejszą pod warunkiem nie posiadania choroby morskiej), lub trudniejszą od strony stałego lądu. Czeka was wtedy dojazd do miejscowości Kaliviani (Kalyvani), a następnie wychodzącą z niej drogą w kierunku parkingu oddalonego o około dziesięć kilometrów. Warto zaznaczyć, że jest to droga szutrowa. Zdejmijcie więc nogę z gazu, bo auta z wypożyczalni są oczywiście ubezpieczone, ale za szkody wyrządzone jazdą po tego typu trasie trzeba zwykle płacić z własnej kieszeni. Potem już tylko kilkaset metrów marszu dość stromą ścieżką w dół w kierunku laguny (a wracając – pod górę J ). Plusy takiej drogi? Widok ze ścieżki. To właśnie z tego miejsca powstaje większość zdjęć przedstawiających Balos. Kolejny plus – możliwość rozkoszowania się w miarę pustą plażą (ważne zwłaszcza w szczycie sezonu).

Balos a komunikacja miejska. Od 2016 roku KTEL miał uruchomić połączenie Chania – Balos. Niestety poza informacjami z internetowych for, nie mamy żadnych sprawdzonych informacji na ten temat (płynęliśmy statkiem ;) ).  Pisząc ten tekst sprawdziłem – na oficjalnej stronie, w przewodniku dla turystów oferowany jest tylko dojazd do przystanku Kissamos Port (a to jednak od laguny spory kawałek). Warto jednak sprawdzać na bieżąco stronę internetową tego przewoźnika.

Balos, Gramvousa, Kreta, Wakacje na Krecie, Kreta na własną rękę

Komentarze